Przemierzając Bieszczady z dużym prawdopodobieństwem trafimy na chmury dymu oznaczającego – praca wre. Pośród intensywnej zieleni drzew znajdują się okrągłe piece retortowe, służące do wypału węgla. Dopiero w latach 70. XX w. zaczęto produkować węgiel w ten właśnie sposób. Wcześniej wykorzystywano do tego celu specjalnie skonstruowane mielerze.
Od kilku lat coraz rzadziej można dostrzec biały dym unoszący się z kominów retort i prawdopodobnie niedługo będzie to niemożliwe. Jak przyznaje Zygmunt Furdygiel, którego odwiedziłam przejeżdżając obok wypału pod Lipowcem – z mapy Bieszczad znikają kolejne retorty, a wraz nimi legendy o smolarzach.
Z czego to wynika, a także na czym polega wypał węgla w mielerzach i w piecach retortowych – o tym opowiem w tym artykule. W jego tworzeniu pomógł jeden z najbardziej popularnych wypalaczy węgla w Bieszczadach – pan Zygmunt.
Produkcją węgla drzewnego zajmowano się od wieków. Na jej rozwinięcie w czasach nowożytnych miało wpływ wykorzystywanie węgla jako źródło ciepła przy wytopie rud żelaza w dymarkach. Pozyskiwanie węgla drzewnego zawsze było trudnym zajęciem, wymagającym wysiłku fizycznego i doświadczenia podczas procesu wytwarzania. Węgiel drzewny pozyskiwano i wciąż pozyskuje się z gatunków drzew liściastych, takich jak buk, grab, dąb, olcha czy brzoza. Ze względu na wartość opałową drewna, najbardziej wartościowy węgiel drzewny pozyskuje się z drewna bukowego i grabowego przesezonowanego, czyli suszonego na wolnym powietrzu – i wysuszonego do wilgotności około 25-30%.
Węgiel drzewny otrzymuje się w procesie spalania drewna, przy ograniczonym i kontrolowanym przez węglarza dostępie powietrza – a dokładnie tlenu. Aby ilość dostarczanego tlenu można było kontrolować, węgiel pierwotnie wypalano w tzw. mielerzach – czyli w stosach okładanych darnią (zwartą okrywą łąk i pastwisk składającą się głównie z trawy) i uszczelnianych gliną, celem ograniczenia dostępu powietrza w głąb stosu a także po to, aby płomienie nie wydostawały się na zewnątrz. Do obłożenia stosowano siano i słomę. Uzupełniano ubytki darni, gliny i słomy, aby ograniczyć uchodzenie pary. Budowa stosu trwała kilka dni, w zależności od kubatury mielerza – ta zaś wahała się od 50 do 100 m sześciennych drewna. Stosy osiągały wysokość 2-3 metrów. Do wchodzenia na stos niezbędna była drabina. Po zakończeniu układania stosu następował rytuał zapalania. W Bieszczadach czyniono to zazwyczaj od góry, zapalając ognisko na samym wierzchołku, tak aby ogień, obejmując łatwopalne trzaski i suchy chrust, przedostał się do wnętrza stosu. Właściwe wypalanie trwało od 7 do 10 dni. Węglarze nadzorowali mielerz i układali drewno na innym, dla zapewnienia ciągłości pracy. Przy dymiącym stosie często panowała krzątanina, ponieważ w momencie odcięcia dopływu powietrza, mielerz zaczął wydawać dziwne odgłosy, wskutek wydobywania się pary wodnej pochodzącej z wilgoci zawartej w drewnie. Odgłosom towarzyszył ciemny i gęsty dym, zmieniający z czasem barwę na szarą, żółtą aż osiągnął całkowicie jasny odcień. Następnie od wierzchołka pojawiały się bladoniebieskie płomyki, oznaczające ulatnianie się metanu. Wówczas węglarze przy pomocy tzw. dziobaków lub szprysaków, wykonywali małe otwory w „oponie”, czyli w przysypanej ziemią powłoce z siana i słomy. Wykonane otwory miały na celu sterowanie postępem wypalania mielerza.
Jeśli dostrzegli gdzieś ogień – zasypywali go ziemią i zalewali wodą, aby nie dopuścić do wybuchu większego płomienia i spalenia całego mielerza. O tym, że proces suchej destylacji dobiegł końca, świadczyły jasne płomyki pojawiające się tuż nad ziemią na obrzeżu opony. Wówczas należało doprowadzić do wystudzenia mielerza – co w zależności od jego pojemności i temperatury otoczenia mogło trwać od 1 do 3 dni. Ostudzony węgiel można było przesiać, załadować do worków i sprzedać. Węgiel pozyskiwano w ilości około 40% masy wsadowej. Pozostałości, które nie uległy zwęgleniu, można było wykorzystać ponownie. Taka forma wypału opierała się na intuicji i doświadczeniu węglarza. Węgiel w ten sposób pozyskiwano do połowy lat 70. XX w.
Z racji, że węgiel pozyskiwany w ten sposób zawierał duże ilości siarki, a nowe technologie dawno wyparły go ze stosowania do procesu wytopu żelaza, węgiel ten nadawał się głównie do grillowania. Stosowano go również do produkcji prochu czarnego, jako absorbent filtrów i na rysiki do szkicowania.
Ze względu na zapotrzebowanie przemysłu i ochronę środowiska poszukiwano innych sposobów pozyskiwania węgla drzewnego, bardziej oczyszczonego z siarki i innych niepożądanych substancji. W wyniku tego opracowano technologię pozyskiwania węgla drzewnego w retortach metalowych pionowych i poziomych z zastosowaniem filtrów wyłapujących szkodliwe związki.
W latach 70. XX wieku pojawiły się metalowe retorty, które stały się nieodłącznym elementem bieszczadzkiego krajobrazu. Za chwilę powiem o nich trochę więcej i postaram się wytłumaczyć zasadę działania, ale wcześniej chciałabym zwrócić uwagę na portrety wypalaczy węgla w Bieszczadach, które znajdują się w przyczepie muzeum plenerowego. Co łączy tych mężczyzn? W smolistej czerni ubrania, twarzy i włosów przebija się biel zębów i białek oczu.
Jednym z najbardziej popularnych wypalaczy węgla jest Zygmunt Furdygiel – to o nim myślę w pierwszej kolejności, słysząc o wypale w Bieszczadach.
Postanowiłam odwiedzić go podczas swojej motocyklowej podróży. Jadę w kierunku wsi Stężnica. W Bieszczadach brody nie są niczym zaskakującym – dzisiaj rzeka nie jest wysoka, więc bez problemu mogę przejechać. Właśnie w drodze do Zygmunta zaliczyłam swoją pierwszą malutką glebę na motocyklu – na szczęście poza niewielką rysą na osłonie tłumika i crashpadzie obyło się bez większych usterek – ale to był moment, w którym sobie uświadomiłam, że warto było zamontować ochronę owiewki – szkoda byłoby uszkodzić plastik przez taką przewrotkę.
W końcu udało się dotrzeć na błotnisty plac przy drodze. Drewniana tablica informuje, że to właśnie tutaj znajduje się wypał u Zygmunta. Niejednokrotnie byłam już tutaj w odwiedzinach. Przeważnie docierałam tutaj quadem, bowiem tuż obok jest ośrodek na terenach którego legalnie można eksplorować bieszczadzkie lasy i połoniny pojazdami mechanicznymi, ale również konno i pieszo. Raz nawet wystartowaliśmy w tym samym rajdzie quadowym – w klasie adventure. Oczywiście pan Zygmunt rekreacyjnie, ale dyplom za uczestnictwo do dzisiaj wisi na jego ścianie – tuż obok kalendarzy, zdjęć, podziękowań i innych dyplomów.
Droga na wypał nie jest najlepszej jakości. Nie przeszkadza mi to – zostawiam motocykl na placu przy drodze i po paru minutach spaceru witam się z panem Zygmuntem. Właśnie opowiada turystom o wypale, więc ja zdecydowałam się rozejrzeć. Zaraz jednak również mam okazję porozmawiać z wypalaczem. Kim właściwie jest Zygmunt Furdygiel?
Urodził się w Czechowicach-Dziedzicach. Pierwszy raz w Bieszczady trafił jako nastolatek. Na Śląsku skończył technikum rolnicze, był zatrudniony przy budowie Huty Katowice.
To tutaj od kilkunastu lat dogląda swoich retort, a na wypale zna się jak mało kto w Bieszczadach, mimo, że urodził się w Czechowicach – Dziedzicach. Był nastolatkiem, kiedy pierwszy raz trafił w Bieszczady, ale niekoniecznie chciał wszystko rzucać i pędzić na połoniny. Na Śląsku skończył technikum rolnicze, był zatrudniony przy budowie Huty Katowice, aż w końcu zatęsknił za wolnością. W Bieszczadach się ożenił – zatrudnił w Przedsiębiorstwie Produkcji Leśnej „Las”, nauczył wypału węgla drzewnego i na kolejne dekady został smolarzem. Pracuje przy wypale węgla już od ponad 40 lat. Czasem odwiedza żonę.
Zawsze podczas odwiedzin w tym miejscu można było obserwować dym. Dzisiaj jest inaczej. Dlaczego? Ze względów zdrowotnych. Teraz pan Zygmunt odpoczywa, ale jak mówi, już nawet za tydzień będzie się paliło.
A jak wygląda proces wypału? Jak to tłumaczy pan Zygmunt, „w tej siedzi węgiel, tam jak pójdzie to dwurzędowo jest załadowana beka z drzewem. Nie, bo ja już mam taki stan chodzenia… mija się z celem. I tam od dołu wsadzony jest taki worek gdzie palenisko, ta klapa od góry co jest to ten wulkan wali dwie godziny, zamykasz drzwi, uszczelniasz i zamykasz, żeby po prostu… później, tam jest sześć płomieniówek, co ciągną powietrze i tak cały temat. Która rura nie dymi, wyłączasz po kolei, koniec dymienia (…)” to oznacza koniec spalania.
Według regionalnego biura Lasów Państwowych, jeszcze 16 lat temu w Bieszczadach było ponad 50. baz wypalających węgiel drzewny w ponad 600 retortach. Obecnie, ze względu na import tańszego węgla z sąsiedniej Ukrainy, działa mniej niż 10 z około 40 piecami. Zmienia się procedura wypalania, Unia Europejska egzekwuje swoje zalecenia, tani ukraiński węgiel drzewny zalewa rynek, a i pierwsze ceramiczne piece do wypału drewna już wkrótce mają stanąć w Uhercach Mineralnych.
Lokalni producenci obawiają się, że wkrótce będzie ich jeszcze mniej, bo jak mówią, każdy, bez względu na to, czy produkuje tonę, czy 100 ton węgla, będzie musiał się zarejestrować w Europejskiej Agencji ds. Chemikaliów i pokryć koszty analizy chemicznej swojego produktu. Dla wielu może to być nie do udźwignięcia.
Aby ochronić pamięć o tym zanikającym rzemiośle i kulturowym dziedzictwie regionu, Nadleśnictwo Stuposiany stworzyło „Plenerowe Muzeum Wypału Węgla Drzewnego”, które znajduje się w odległości dwóch kilometrów od Pokazowej Zagrody Żubrów w Mucznem. Można w nim zobaczyć budowę mielerza, retort i baraków mieszkalnych wykorzystywanych przez wypalaczy. Tablice informacyjne przybliżają historię i ciekawostki związane z wypałem węgla.
Planowane jest stworzenie muzeum wypału węgla w Smolniku nad Osławą – na planach się zakończyło, ale nawet jeśli udałoby się stworzyć takie muzeum – to nie byłoby to samo, co na żywo. Jeśli tylko będziecie mieli okazję przyjrzeć się piecom retortowym z bliska i poczuć zapach palącego się drewna, skorzystajcie.
Wyprodukowany w Bieszczadach węgiel dystrybuowany jest na szeroką skalę. Osobiście w sezonie grillowym kupuję w jednej z podkrakowskich miejscowości duży szary worek z dużymi kawałkami węgla, który jest najlepszy do grillowania – długo trzyma ciepło. Jak dowiedziałam się od pana, który sprowadza ten węgiel – sprowadza go w bardzo dużej ilości na sprzedaż dla pojedynczych klientów jak ja, ale przede wszystkim dla restauracji, które wykorzystują go w przygotowywaniu posiłków dla gości.
Wypał węgla to coś, czego niedługo nie będzie. Wygasa. W Bieszczadach jeszcze są miejsca, w których możemy przyjrzeć się ciężkiej pracy mężczyzn, pracujących przy wypale węgla. Niektóre wypały są ogrodzone tak, aby nie podglądać ludzi podczas pracy. Inne z kolei są otwarte i możemy z bliskiej odległości zobaczyć, jak dokładnie wypala się węgiel.
Być może niektórzy z Was kojarzą z Bieszczadami jeszcze jeden wypał, pokazany w serialu Wataha – w kamieniołomie Bóbrka, tuż przy Jeziorze Myczkowieckim. Jak się dowiedziałam, piece retortowe zostały ustawione tylko na potrzeby serialu – w rzeczywistości wypału nigdy tam nie było.
Kasia