Samotna wyprawa motocyklem zawsze brzmi ciekawie: w niecałe 3 dni przejechałem równo 1030 kilometrów…
Założenia były proste – pakuję namiot, hamak i kilka innych rzeczy na moją poczciwą Yamahę XT 660X, i kieruję się tam, gdzie będzie najlepsza pogoda – w tym wypadku padło na Mazury i Suwalszczyznę. Trasa zaplanowana była częściowo tylko na początek pierwszego dnia (z punktu startowego w Górze Kalwarii nad Śniardwy do Niedźwiedziego Rogu), a następnie pełna improwizacja w poszukiwaniu punktu na nocleg. Na końcu wpisu podam trochę informacji technicznych oraz listę rzeczy, które miałem ze sobą podczas mojej samotnej wyprawy motocyklem Yamaha XT660X.
Pierwszy dzień
Na motocyklu miałem zamontowaną płytę bagażową mojego autorstwa, a na niej namiot oraz torbę Q-Bag 60 l i do tego małą podręczną torbę również od Q-Baga.
Wyjechałem z domu około 9. rano i kierowałem się DK50 w stronę Łochowa, a następnie do Wyszkowa i dalej wioskami (i częściowo szutrami oraz drogami leśnymi) w kierunku Ostrołęki. Tam trafiłem na spore korki i ogromny ruch, ale jakoś udało się wyjechać w stronę Kadziła i dalej już bocznymi drogami przez Kurpie. Droga wiodła w stronę jeziora Śniardwy, nad które dotarłem chwilę po godzinie 14., jadąc wcześniej pięknym leśnym szutrem (droga leśna udostępniona do ruchu publicznego).
Nad Śniardwami pogoda była taka sobie, momentami lekko kropiło, ale powoli widać było szansę na zmianę aury, co trochę poprawiło mi humor.
Chciałem zjeść sobie dobry obiad w Głodowie, ale w jedynej knajpie w okolicy było mnóstwo ludzi i przez 10 minut nikt nie podszedł do mojego stolika, więc odpuściłem sobie te luksusy i pojechałem dalej, kierując się na wschód w kierunku wsi Nowe Guty.
Około godziny 16. dotarłem na pole biwakowe obok Okartowa, rozejrzałem się i stwierdziłem, że średnio mi się to miejsce podoba, poza tym jest za wcześnie i jeszcze bym pojeździł – tym bardziej, że wyszło słońce i zrobiło się bardzo przyjemnie. Po krótkim odpoczynku znalazłem na mapach Google kemping w Trygorcie nad samymi Mamrami i tam też ustawiłem cel w nawigacji. Trasa niezwykle malowniczo prowadziła przez Orzysz, Miłki, Ogonki i Węgorzewo.
Po drodze, gdzieś w okolicy Giżycka złapał mnie lekki deszcz, ale trwało to kilka minut i nawet za bardzo nie zmokłem. O 19. rozłożyłem namiot (przydały się lata praktyki, bo zajęło to zaledwie 3 minuty), hamak i pojechałem raz jeszcze do Węgorzewa na małe zakupy na kolację i śniadanie. Gdybym miał miejsce na motocyklu, to zrobiłbym to wcześniej, ale niestety byłem spakowany na styk.
Wróciłem na miejsce biwaku, wypiłem zimne piwo na pomoście, wziąłem prysznic (w bardzo atrakcyjnej cenie 10 zł za 10 minut) i zabrałem się za szykowanie kolacji. Potem już tylko chill w hamaku przy pięknym zachodzie słońca i dźwięku wantów obijających się o maszty żaglówek zacumowanych przy brzegu. Ludzi na kempingu było bardzo mało, głównie ze względu na pogodę – wcześniej tego dnia padało, a w nocy mocno wiało i temperatura spadła do 12 stopni. Na szczęście mój śpiwór dał radę i nie zmarzłem.
Drugi dzień
O godzinie 4 rano obudziły mnie krzyczące żurawie, które postanowiły dać o sobie znać 10 metrów od namiotu. Zatem już o 5 zjadłem śniadanie i czekałem, aż słońce trochę podgrzeje temperaturę żeby zacząć się zbierać w drogę. Chwilę po 7 zabrałem się za zwijanie obozu (nie chciałem wcześniej budzić ludzi, którzy spali po sąsiedzku w campervanie i na jachcie). Na szczęście tej nocy nie było wilgoci, więc zwijałem się na sucho, co w przypadku spania w namiocie jest bardzo komfortowe. Zanim ruszyłem, wyprowadziłem motocykl poza kemping, żeby nie hałasować i pojechałem do Węgorzewa zatankować.
Po tankowaniu postanowiłem objechać Mamry przez Sztynort, Harsz i Ogonki – znam dobrze tę drogę i zawsze lubię nią jeździć kiedy tylko jest taka okazja. Następnie bocznymi, zupełnie pustymi drogami kierowałem się do Gołdapii, gdzie zatrzymałem się na krótki postój. Patrząc na okolicę na mapach Google znalazłem ciekawe miejsce – stare mosty kolejowe w Botkunach. Ustawiłem nawigację do tego miejsca i ruszyłem w drogę. Niestety nawigacja Google to jest dramat w przypadku takich bocznych dróg, więc trochę pobłądziłem, ale finalnie udało się dotrzeć na miejsce – mosty ROBIĄ WRAŻENIE! Następnie obrałem kierunek na wieś Markowo położoną w sercu Parku Krajobrazowego Puszczy Rominckiej. Chłop się w lesie zgubił, śmiechu warte!
Do tego miejsca prowadzą w większości drogi szutrowe oraz leśne. Nie brakowało też kopnego piachu, na którym moje szosowe opony błagały o litość, a ja miałem sporo zabawy z utrzymywaniem motocykla w pionie. Po dotarciu do punktu okazało się, że z tej wsi pozostała tylko nazwa i jakaś jedna opuszczona zagroda. Dookoła las i co gorsze – całkowity brak zasięgu. Tutaj popełniłem bardzo duży błąd – nie pobrałem wcześniej map offline, co za chwilę przysporzyło mi sporo emocji…
Jadąc zgodnie z nawigacją (która miała jeszcze dane zapisane z obszaru, gdzie był zasięg internetu) dojechałem do miejsca, w którym miałem skręcić w prawo – problem był tylko taki, że wskazana droga praktycznie nie istniała i nie chciałem ryzykować jakiejś grubej wtopy – jednak brak zasięgu i kogoś do asekuracji skutecznie hamuje zapędy off-roadowe na motocyklu szosowym. Skręciłem zatem na rozwidleniu w lewo i szukałem innej, równoległej drogi. Po jakimś czasie dotarłem do leśniczówki, ale oprócz szczekających psów nie było tam nikogo. Uznałem, że główna droga musi prowadzić do jakiejś wsi, więc ruszyłem dalej. Po kilku kilometrach, jadąc cały czas lasem, dotarłem do pięknego śródleśnego zalewiska, nad którym utworzono punkt czerpania wody. Minął mnie jeden samochód, a nawigacja już całkowicie zwariowała. Do tego telefon przestał się ładować (potem okazało się, że to wina kabla), zostało 10% baterii, a zasięgu nadal nie było. Ruszyłem zatem dalej na południe w kierunku najbliższych wsi, kierując się już tylko kompasem i zarysem lasu na mapach. Po chwili zrobiło mi się dość nieswojo, bo dotarłem dokładnie w to samo miejsce, gdzie pierwotnie miałem skręcić w prawo… czyli zatoczyłem koło.
Na całe szczęście jako tako ogarniam poruszanie się po lesie, na azymut itd., więc po prostu wybrałem wcześniejszą drogę biegnącą w kierunku południowym, na której było najwięcej śladów samochodów zwożących drewno, i w ten sposób po kilku kilometrach dotarłem do wsi, w której miałem się znaleźć od samego początku. Później, sprawdzając zdjęcia satelitarne i odtwarzając w głowie drogę, którą pokonałem można było się nawet uśmiać, bo na początku, gdy wybrałem drogę w lewo, od wsi dzieliło mnie jakieś… 600 metrów.
Z tego miejsca, jadąc szutrami i częściowo po śladzie szlaku TET, dotarłem do mostów w Stańczykach. Dalej jechałem w kierunku Wiżajn i znowu drogami polnymi w kierunku Szypliszek. Te tereny znam bardzo dobrze, więc jechało się wyśmienicie. Pogoda również dopisywała, było słonecznie, ale nie za gorąco. Następnie tankowanie w Sejnach i późnym popołudniem zatrzymałem się u rodziców na noc w okolicy miejscowości Giby. Tutaj tradycyjnie ognisko i odpoczynek, a muszę przyznać, że już mocno czułem te 2 dni jazdy – uszy, szyja, kark, barki, pośladki, kręgosłup, kolana…
Trzeci dzień
To w sumie już była tylko jazda nastawiona na powrót do domu, ale wybrałem boczne drogi Podlasia, które znam jak własną kieszeń. Giby, Płaska (tutaj tradycyjny przejazd przez śluzę Paniewo na Kanale Augustowskim), Rubcowo, Janów, Knyszyn, Tykocin i wjazd na S8. Na ekspresówce trochę popadało, więc trzeba było bardzo uważać. Za Ostrowią Mazowiecką zjechałem na DK50 w kierunku Broku i po godzinie z hakiem dotarłem do domu.
Całą tę samotną wyprawę motocyklem uważam za bardzo udaną. To było spełnienie marzeń z dzieciństwa. Nie było wygodnie, nie było szybko, nie było prestiżowo, ale bawiłem się doskonale. Mam nadzieję, że po przeróbce kanapy w moim XT będzie jeszcze wygodniej.
Sprzęt, który miałem ze sobą:
– namiot (2-osobowy ze sklepu na D) + plandeka 2x3m w razie, gdyby trzeba było przykryć motocykl przed deszczem. Namiot spakowałem dodatkowo w gruby worek foliowy i przypiąłem osobno do płyty bagażowej. Co prawda namiot jest opisany jako dwuosobowy, ale w praktyce nadaje się idealnie dla jednej osoby tak, aby zostało miejsce na bagaż. Przy moich 190 cm wzrostu namiot jest „na styk” jeśli chodzi o długość podłogi. Na tylnej ścianie tropiku koniecznie trzeba dorobić jeszcze jedno mocowanie do szpilki, aby lepiej napiąć całość. W moim egzemplarzu brakowało kilku szpilek.
W torbie Q-Bag 60L zmieściły się takie rzeczy:
– materac, też ze sklepu na D (składa się do wielkości termosu)
– śpiwór + mała pompowana poduszka (zdecydowanie za mała, spanie na tym to jest dramat)
– hamak z taśmami
– mała butla gazowa + mała kuchenka jednopalnikowa, do tego mały rondelek, kubek, mała deska do krojenia i sztućce
– ubrania, klapki, ręcznik, kosmetyki itd.
– mała apteczka
– latarka czołowa, bateria 4ah od wkrętarki i do tego przystawka z USB – jako powerbank sprawdziło się znakomicie
– nóż, zapalniczka, mutlitool, śrubokręt, zapasowa świeca, żarówka
– spodnie przeciwdeszczowe
Do tego miałem jeszcze tę małą torbę Q-Bag na siedzenie – jechała przypięta na górze torby – tam miałem chusteczki do szyb, aby było czym umyć wizjer w kasku, kamerę z uchwytem na szczękę, wodę itd.
Podsumowanie
Motocykl spalił 4,2 litra przy spokojnej jeździe, a przy darciu 120-130 ekspresówką spalił 5 litrów na 100 km.
Na szczęście obyło się bez jakichkolwiek komplikacji technicznych – lałem paliwo, sprawdziłem dwa razy poziom oleju, naciąg łańcucha i to tyle.
Czego można się spodziewać w samotnej wyprawie motocyklem, jeśli nie robi się tego na co dzień?
Na pewno bólu dupska, pleców, szyi i karku, nadgarstków – szczególnie ma nakedzie, gdzie walka z wiatrem jest non stop od prędkości 120 km/h.
Na pewno też nie każdy będzie w stanie spać w namiocie i czerpać z tego radość, dlatego można to zamienić na agroturystyki – jest tego pełno i zwykle znajdzie się wolny pokój.
Zdecydowanie też spodziewaj się ogromnej frajdy z jazdy i z tego, że nie trzeba się nigdzie spieszyć, czerpiąc radość z każdego pokonanego zakrętu.
Gratuluję i dziękuję każdemu, komu chciało się przeczytać moje wypociny 😉
LWG!
Aleksander Szeluga
Wow, dobry patent na powerbanka.. A wycieczka bez absurdalnego pobłądzenia i/lub jakiegoś przypału – się nie liczy ;D Nagroda absolutnie zasłużona! 🙂
Zdecydowanie tak! Jest co wspominać. 🙂