Rzuciliśmy z mężem temat, że chcemy pojechać zobaczyć Pekelne Doly. Nasi znajomi usłyszeli hasło i stwierdzili chórem, że jadą z nami. Wszyscy byli tak zdeterminowani, że zabrałam się za organizację i miesiąc przed wyjazdem zadecydowałam, że trzeba rezerwować nocleg, bo to weekend Bożego Ciała. I tu zaczęły się schody
Wyjazd na Pekelne Doly motocyklem
Pierwszy stwierdził, że nie wiadomo jaka będzie pogoda, a w deszczu nie ma żadnej przyjemności jeździć. Dla drugiego trzy dni to za długo Trzeci powtarzał ciągle, że będziemy w kontakcie. Czwarty nie wiedział czy dostanie urlop…. Noclegi topniały z dnia na dzień, w końcu postawiłam sprawę jasno – my rezerwujemy teraz, a reszta niech robi co chce, choćby mieli spać w hotelu 20km od nas. Przecież jest możliwość odwołania rezerwacji jeśli ktoś się boi deszczu.
Zaplanowałam trasę, wszystkie atrakcje, które chcemy zaliczyć (The Bastion Bridge, Belverede Viewpoint, Diabelskie Głowy, Panska Skala, Rock Castle Sloup, Pekelne Doly) i finalnie pojechaliśmy… na trzy motocykle. W Niemczech spotkaliśmy kilkunastoosobową grupę głuchoniemych motocyklistów, która zrobiła na nas niesamowite wrażenie – widać w realizacji pasji nie ma przeszkód, wystarczy chcieć. Przesympatyczni ludzie.
Do Czech droga szła jak z płatka, poza tym, że nawigacja zaczęła nam szwankować i prowadzić nas zupełnie bez sensu. Na Belvedere Viewpoint z kolei spotkaliśmy kolejną oryginalną grupę ludzi, która odstawiała jakiś rytuał, przypominający taniec Indian na wywołanie deszczu. Ciekawe, aczkolwiek dziwne doświadczenie, polegające na obserwacji kręgu ludzi wykonujących nietypowe ruchy, zabraniających nam się zbliżać. Odczekaliśmy swoje, by móc wreszcie podejść do punktu widokowego. Następnie trafiliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy nocleg… na miejscu nikogo nie było. Do właściciela nie dało się na początku dodzwonić, a gdy się udało trzeba było próbować zrozumieć gdzie schował klucze, bo nie mówił po angielsku. Dogadywaliśmy się więc w swoich językach, on po czesku, ja po polsku – odnieśliśmy sukces. Na szczęście te języki są trochę podobne.
Trudności na drodze
Drugiego dnia wszystko się posypało. Od rana deszcz, u mnie migrena i spore problemy z żołądkiem. Ostatecznie zebrałam się w sobie na tyle, że poprosiłam, aby mąż wziął mnie na plecak, bo nie po to jechałam kilkaset kilometrów, żeby stracić wszystko, co tyle czasu planowałam. Z duszą na ramieniu pojechaliśmy zwiedzać. Dopóki siedziałam na motocyklu, mimo bólu głowy dawałam jakoś radę. Osłabiona próbowałam nie odstawać od reszty i nie tracić atrakcji. Po drodze wysiadły nam kierunkowskazy, więc dodatkowo robiłam za nawigatora kierunku jazdy dla innych uczestników ruchu. Zaliczyliśmy wszystko co było w planie! Ledwie weszłam do pensjonatu,” jazda” z żołądkiem zaczęła się od nowa, a kolejnego dnia czekał nas powrót do domu, gdzie opcji plecaka już nie było.
Nocka zarwana, rano wyjazd. Przerażona i wykończona odpaliłam swój motocykl i ruszyłam jako pierwsza. O dziwo… Gdy ruszyłam, mój żołądek się uspokoił. Moi towarzysze śmiali się ze mnie, że powinnam, jeść i spać na motocyklu, bo ledwie wsiadłam na moto – przeszło mi wszystko, pozostał tylko lekki ucisk głowy. Bez problemów pokonaliśmy całą trasę, ale ja zawsze muszę coś odstawić na każdy tripie. Ze mną nigdy nie ma nudy.
Honorata
Laureatka konkursu „Z pamiętnika motopodróżnika” – edycja: maj 2023
Jeśli chcesz więcej propozycji tras motocyklowych, zajrzyj do zakładki podróże motocyklowe, a także na nasz kanał YouTube #TYLKOjazda