Początek kolejnej ciekawej podróży to zawsze ważny dzień. Tym razem będzie to wyjazd (znowu) motocyklem na moje ulubione Bałkany i (znowu) z bardzo pozytywnymi ludźmi
Ten kulturowy kocioł, czasem nazywany miękkim podbrzuszem Europy, nieustająco mnie intryguje, a jego poznawanie jest najfajniejsze właśnie z siodła motocykla. Autem zwykle jedzie się tam najkrótszą drogą do jakiegoś apartamentu, wypasionego hotelu, albo na jacht. Dla naszej grupy motopodróżników to droga jest celem, a piękne widoki i feria pozostających w głowie zapachów, stanowią lepszą pamiątkę niż najbardziej fajansowy magnes na lodówkę.
BALKAN TOUR, czy wyjazd motocyklem na Bałkany
Tym razem udało mi się namówić towarzystwo, by wyjazd zorganizować wokół festiwalu trąbek w wiosce Guča – po wizycie na którym sam Miles Davies powiedział: „I didn’t know you could play trumpet that way!”. Do tego ktoś podbił pomysłem 2 dni nad jednym z najkrótszych wybrzeży Europy, w bośniackim Neum by popróbować nurkowania na spokojnych wodach za półwyspem Pelješac. A w tzw. międzyczasie padło kilka nazw miejsc, które zapewne wielu z Was obiły się o uszy: Belgrad, Durmitor, Sarajewo, Mostar, Medżugorie, Rijeka, jezioro Bled z parkiem Triglav, oraz spinająca to wszystko Magistra Adriatycka, czyli popularna Jadranka.
Jak zaplanować BALKAN TOUR?
Ostatecznie z małego planu powstał całkiem gruby BALKAN TOUR. W sumie 11 dni i ponad 4500 km. Trasa poglądowa wyglądała na umiarkowanie trudną, ale w powiększeniu składała się głównie z zakrętów. Dzik umyty i doinwestowany w kolejne nowe części. Martwi mnie trochę wielkość (a raczej małość) torby wiozącej moje ubrania, ale szczęśliwie smród nie zabija. Trzymajcie kciuki.
Belgrad pięknym miastem jest i smacznym! Ale trzeba do niego jeszcze dojechać. A to na motocyklu bardzo monotonna czynność. Pogoda była dla nas łaskawa i przez 2/3 drogi postanowiła być idealnia do jazdy. Zero deszczu oraz przyczepne słowackie asfalty były wymarzoną rozgrzewką, a grupa miała szansę się poustawiać. Niezwykły jest dojazd do Budapesztu, bo z pięknej i zielonej Słowacji wpada się na wielką nizinę węgierska. Współczuję naszym braciom od szabli i kielicha. Płasko jak na talerzu, a krajobraz równie ciekawy, co Radom o zmierzchu. Paradoksalnie jednak, właśnie ten dojazd, z widokiem na tę płaskość jest najlepszym widokiem na całej trasie. Szkoda tylko, że atrakcja trwa jakaś minutę z ok. 8 godzin, które trzeba przeznaczyć na dojazd. Czas umilał mi audiobook i robienie filmów grupie sportową kamerką.
Od Budapesztu zrobiło się gorąco, a burza wisiała w powietrzu. Dojechaliśmy jednak na sucho, by wieczorem z murów Kalemegdanu (twierdza w Belgradzie z czasów rzymskich) oglądać piękny świetlno-dźwiękowy spektakl zafundowany przez matkę naturę.
Dzień bez jazdy – to warto uwzględnić podczas wyjazdu motocyklem na Bałkany
Guča to miejsce, które trzeba choć raz w życiu zaliczyć. Pod warunkiem, że nie ma się uczulenia na alkohol. Nie da się tego festiwalu porównać do niczego choć odrobinę normalnego, a byłem już zarówno na karnawale w Rio, Fallas w Walencji, czy bardziej egzotycznym Kazantip – czyli wydarzeniach kojarzących się typowo z hałasem. Chłopaki na trąbkach grali tak, że gdyby ktoś chciał wtedy do mnie zadzwonić, to tylko do lewego ucha, bo na prawe niemalże ogłuchłem, kiedy gość z wielkiej tuby dmuchnął mi prosto w łeb. Nie potrafię ocenić kunsztu, ale nie widziałem ani jednej smutnej osoby. Kolejny dzień zaplanowaliśmy bez jazdy, bo uczymy się bawić po serbsku.
Ta niewielka na co dzień wioska, w czasie festiwalu budzi się o 7 rano kilkoma naprawdę głośnymi petardami. To mit, ze muzyka trwa tam całą dobę. Między 5 a 7 rano jest w miarę cicho. Później na rożna wskakują prosiaczki, a w ręce rakija. I tak dzień toczy się nieśpiesznie. Luz festiwalowy jest niesamowity. Jest np. olimpijskiej wielkości basen, w którym mieści się na oko jakieś 1000 osób, wszyscy piją piwerko i skaczą z rozbiegu do wody.
Serbia jako przystanek podczas wyjazdu motocyklem na Bałkany
Choćby z tego powodu Serbia będzie miała trudności z wejściem do UE. Policja i ochrona jest, by być; by spełnić wymóg formalny. Ale widać, że chłopaki się nudzą i też chętnie by poimprezowali. Nieustająco uważam Serbię za kraj wielkich kontrastów i zaradnych ludzi, których w nie tak odległej przeszłości przeorała nienawiść do bliźniego pod byle pretekstem – koloru skóry, wyznania, stanu posiadania, narodowości, pochodzenia, etc. W ostatnim czasie jednak zrozumieli doskonale, że bez wybrzeża muszą jakoś inaczej sobie poradzić, by ktoś chciał u nich spędzić urlop. A że charakteru mają pod dostatkiem, to z niego zrobili atrakcję. Dlatego uważam, że ten kraj warto odwiedzić dla ludzi i kolorytu ulicy. Dla wielowątkowej kultury oraz trudnej i zawiłej historii. Np. jak wielkie trzeba mieć jaja, by na letnim festiwalu, przy temperaturze 40 stopni w cieniu postanowić sprzedawać kożuchy???!!! W Serbii to możliwe…
Guča pożegnała mnie totalnym rozstrojem żołądka, z którym borykałem się jeszcze przez cały dzień. W temperaturze prawie 40 stopni i w pełnym motocyklowym stroju jest to problem. Niemniej, udało nam się zaliczyć planowe atrakcje: most na rzece Tara i wjazd na pasmo górskie Durmitor. Obie znajdują się w Czarnogórze – perełce Bałkanów, nadal opierającej się galopowi cenowemu jej sąsiadów. Mnogość krajobrazów jest w niej urzekająca, a zakrętów są tysiące. Mogę spokojnie powiedzieć, że jestem „wjeżdżony” w każdy możliwy profil i nawierzchnię, niekiedy przy prędkościach mocno powyżej rozsądnych.
Tyrolka nad wąwozem
Zdecydowanie polecam zjazd tyrolką nad wąwozem rzeki Tary. Prawie 100 metrów pod tyłkiem robi wrażenie, a zabawa kosztuje tylko 15-20 Eur – zależnie od długości trasy zjazdu. Ten najdłuższy ma ponad 2 km. Plułbym sobie w brodę, gdybym nie spróbował. Facet, który Cię wypuszcza, mówi spokojnie „Będzie zajebiście!”, a sekundę później krzyczy „O Jezu! Zaczekaj, nie wszystko przypiąłem!”. Tylko, że wtedy już jedziesz….
Oczywiście Czarnogóra ma wiele więcej do zaoferowania, jak np. Kotor, Budvę czy Szkodrę, ale nasza trasa wiodła w innym kierunku, bowiem tego dnia docieramy na wieczór do Neum – jedynego Bośniackiego kurortu morskiego. Nazajutrz znów dzień wolny od jazdy, co przyda się po kolejnych 300 km w temperaturze ponad 40 stopni. Nawet moczenie koszulek, kurtek, majtek, skarpetek i rękawiczek pomagało tylko na jakieś pół godziny. Spróbujemy ogarnąć sobie od rana jakieś nurkowanie, a popołudniu wybierzemy się na wycieczkę do Mostaru i Medżugorje. Może trafi się jakieś objawienie maryjne! Trzymajcie kciuki.
Gdzie jest dostęp do morza podczas wyprawy motocyklem na Bałkany?
Jak to czasem bywa, życie potrafi zweryfikować nawet najlepsze plany. Neum okazało się miejscem, w którym niekoniecznie chciałbym spędzić dłuższy urlop, ale jeden dzień warto tej mieścinie poświęcić. Hotele i restauracje w stylu wczesnych lat 90-tych i w cygańsko/bałkańskim rokoko. Mimo usilnych starań niestety nici z nurkowania, a temperatura skutecznie odwiodła nas od planu zwiedzenia wymienionych w poprzednim akapicie miejsc. Swój agnostycyzm będę musiał wystawić na próbę na innym wyjeździe. Jeżdżąc motocyklem, szczególnie w grupie zawsze warto być elastycznym.
Spadek temperatury na Bałkanach
Kolejny dzień zaczęliśmy od sprawdzenia prognozy pogody. Miało być chłodniej i trochę popadać. Temperatura spadła z 49*C do 15*C w zaledwie paręnaście godzin! Deszczu też nie brakowało, ale szczęśliwie wszyscy jechali bez stresu. Jedynym niezbyt miłym akcentem podróży był mandat nałożony na jednego z kolegów… ponoć z mojej mojej winy. Tzn. wyprzedziłem w miejscu, gdzie nie było można, a machania stróża prawa nie zauważyłem (naprawdę!!!!). Zatrzymany więc został pierwszy za mną i jemu zaproponowano mandat 150 Eur. Po kilku minutach negocjacji skończyło się na 100 Eur bez kwita. Uważajcie w Bośni, ponieważ policja latem ma prikaz polowania na motocyklistów.
Sarajewo – must be podczas trasy motocyklem na Bałkany
Sarajewo jest miastem, w którym od dawna chciałem być i dla mnie było najważniejszym punktem tej bałkańskiej wyprawy. Fascynowała mnie jego historia. To w jego ramach zatliła się iskra będąca przyczyną jednego z najkrwawszych konfliktów zbrojnych w historii ludzkości, bowiem w samym jego centrum, na moście Łacińskim, w czerwcu 1914 roku zginął człowiek, który najżarliwiej się wówczas wojnie sprzeciwiał, z rąk przedstawiciela narodu, który rzekomo miał odgrywać ważną rolę w nowym układzie świata. A działo się to w miejscu, które kosmopolityzm i tolerancję miało w genach od prawie 500 lat.
Położenie Sarajewa
Fascynowało mnie położenie tego miasta – ukryte wśród gór, na szlaku handlowym między wschodem, a zachodem. Przewyższenie w granicach miasta wynosi ponad 400 metrów, a w pół przecina je brunatna rzeka Miljacka. Urok okolicy (oraz sprzyjający układ polityczny końcówki lat 70-tych) sprawił, że Sarajewo zostało wybrane na ośrodek olimpijski na rok 1984 pokonując tak ogarnięte miejsca, jak: Göteborg i Sapporo.
Historia Sarajewa
Wreszcie jest to bohaterskie miasto, które mimo iż oblężone przez ponad 4 lata (1992-1996) i zniszczone w ponad 80% potrafiło stanąć na nogi. Dopiero widząc topografię miasta, zrozumiałem jak trudne musiało to być zadanie
Wjazd do Sarajewa – pierwsze wrażenia podczas wyjazdu motocyklem na Bałkany
Wjazd do Sarajewa rozczarował mnie bardzo. Z początku chciałem porównać to miasto do skundlonego psa potrąconego przez samochód. Pies brzydki, ale przykra historia powoduje, że ze współczucia go przygarniasz. Takie było moje pierwsze wrażenie i niezwykle skrzywdziłbym je, gdybym na takim opisie poprzestał. Przeciwnie, spacer po starym mieście do targu Baščaršija i wejście na najbliższe wzgórze całkowicie zmieniły moje postrzeganie. Włóczyłem się 3 godziny zanim deszcz nie przegnał mnie do hotelu.
Symbolika trzech kotów w Sarajewie – Bałkany motocyklem
Traf chciał, że spotkałem 3 koty. Najpierw czarnego na rękach pięknej muzułmańskiej kobiety, później białego szwędającego się po dachach i zaglądającego nieśmiało do okien, a później szarego, polującego na jakąś mysz, nieopodal przyszkolnego boiska. Jako, że słynny reżyser Emir Kusturica, urodził się w Sarajewie, a kojarzę jego film „Czarny kot, biały kot” , to od razu w mojej głowie pojawiły się symboliczne obrazy, wyraźnie pomagając mi w odbiorze tegoż historycznego miasta. Film zresztą polecam.
Czarny kot – społeczność muzułmańska
Czarny kot symbolizował dla mnie społeczność muzułmańską, z której Sarajewo się wywodzi. Widać, że jest to grupa zwarta i przedsiębiorcza, czująca się dobrze w tym miejscu. Widać, że solą lokalnej ziemi jest handel, bo to przecież szlak łączący wschód z zachodem. Wg mnie, nigdzie bliżej Polski nie można znaleźć takiego kawałka prawdziwego Bliskiego Wschodu.
Biały kot – społeczność chrześcijańska
Biały kot, symbolizuje społeczność chrześcijańską, nie mogąca się pogodzić z faktem, że nie oni są panami tej ziemi. Niby mają swoją przestrzeń, ale są numerem 2. Do muzułmanów podchodzą z ciekawością i zazdrością. Na nowo uczą się współegzystować. Nie jest tak intensywnie, jak miało to miejsce na początku lat 90-tych, ale rywalizację kultur czuć w powietrzu.
Szary kot i przelana krew
Szary kot został dla mnie symbolem brzemienia krwi przelanej w tym miejscu pod pretekstem wiary. Symbolem wstydu, że okolica nosi wiele złych wspomnień i widziała tyle cierpień. Tego kota sfotografowałem przy zakratowanym boisku sportowym. Mysz przecisnęła się przez kraty. On nie mógł. Ciekawe jaka będzie przyszłość zbiorowej mentalności tego miasta.
Pierwsza wojna światowa i jej konsekwencje poznane podczas tripu motocyklem na Bałkany
Turyści zjeżdżający do Sarajewa wiedzą, że to tu symbolicznie zaczęła się 1. wojna światowa. Szukają mostu, gdzie zabito arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Wiedzą, ze miasto było doszczętnie zniszczone w czasie wojny bałkańskiej i owiane złą sławą z powodu ataków snajperów na cywilów (w tym dzieci). Szukają Alei Snajperów i Sarajewskich Róż… Ja też po to przyjechałem. Żadna z tych „atrakcji” nie jest oznaczona. Oczywiście w końcu wszystko znalazłem, ale dopiero, kiedy tak naprawdę przestałem szukać. Miasto chce o tych epizodach zapomnieć. Chce żyć i rozwijać się normalnie.
Co warto zobaczyć w Sarajewie?
Sarajewo chce znowu być stolicą handlu, przemysłu i kultury, ale widać, że mimo wielowiekowej historii jest to nowy twór. Jedno- najwyżej dwupokoleniowy, złożony w dużej mierze z ludności napływowej – często ze wsi, która życia w dużym skupisku musi się dopiero odnaleźć. Nowych mieszkań i biur buduje się dużo, ale priorytetem pozostaje ilość. Brzydota nowych budynków poraża. Bez ładu, planu i składu. Jak Łódź w początkach kapitalizmu. Nowe szklane bryły sąsiadują z pięknie rzeźbionymi fasadami, które jakimś cudem ocalały. Jest brudno, są archaiczne rozwiązania komunikacyjne. Sporo budynków sprawia wrażenie jakby były stawiane bez przekonania – jakby z obawy, że historia sprzed ok. 30 lat może się powtórzyć. Miasto zdecydowanie lepiej prezentuje się w portretach, niż w pełnym planie. Żałuję, że nie dane mi było go obejrzeć w szczytowej formie, w olimpijskim 1984 roku.
Droga powrotna z wyjazdu motocyklem na Bałkany
Reszta opowieści to już typowa relacja z powrotu do domu. Mimo, iż czekało nas wiele atrakcji zaczęło się coraz więcej rozmów o pracy i telefonów. Coraz częściej też oglądaliśmy się za ładnymi dziewczynami, a to już typowa oznaka, że czas wracać do domu.
Najpiękniejsze drogi – motocyklem na Bałkany
Jadranska Magistrala, którą skierowaliśmy się na północ to, według mnie, jedna z najpiękniejszych dróg na Bałkanach. Byłaby jeszcze lepsza, gdyby zdelegalizować w Europie campery. Od tego wyjazdu, wybrzeże Chorwacji (w sensie od strony lądu, gdyż także żegluję) będzie mi się nieustannie kojarzyło z genialnymi zakrętami, zapachem grillowanych kalmarów i… muzyką Zenka Martyniuka. Mieliśmy okazję przejechać odcinek od węzła Maslenica (niedaleko Zadaru) do Rijeki, czyli jakieś 200 km wzdłuż wybrzeża Adriatyku. Ostatnich 30 km nie polecam, ponieważ na północy jest już bardzo duży ruch. Ale to co się działo przez pierwsze 170 km to absolutna petarda! Tylko tego dnia zaoszczędziłem majątek na psychoanalitykach i innych specjalistach, których praca polegałaby na polepszaniu mojego samopoczucia i poczucia własnej wartości. Po takiej dozie adrenaliny, endorfin oraz witamin D3 i K2 żadne wizyty u specjalistów z pewnością nie będą potrzebne.
Słowenia motocyklem
Później już tylko przepiękna Słowenia, która całkiem niesłusznie bywa pomijana przez mototurystów. Jest przepiękna i bardzo kręta. Najsłynniejszą jej drogą jest tzw. Ruska Cesta. Na odcinku ok. 20 km znajduje się na niej 50 serpentyn, z których połowa na szczytach zakrętów ma kostkę brukową. Przewyższenie skrajnych punktów trasy przekracza 1000 metrów, a przejazd nią jest możliwy tylko przez pół roku. Trakt powstał w niewiarygodne 2 lata i to w trakcie pierwszej wojny światowej jako szlak wojskowy. Jeśli lubisz jeździć motocyklem po serpentynach – to jest raj dla ciebie. Jeśli uważasz, że umiesz jeździć po serpentynach – ta trasa to zweryfikuje.
Wszędzie dobrze, ale w domu…
Po noclegu w Mariborze i przejechaniu kolejnych 850 km na strzała dotarłem szczęśliwie do domu w Łodzi. Coraz lepsze drogi umożliwiają szybkie dotarcie w miejsca, gdzie można spędzić fantastycznie czas, pod warunkiem, że choć trochę zjedzie się z najbardziej utartych szlaków, wyjdzie poza strefę komfortu typowego turysty oraz trochę się do podróży człowiek logistycznie przygotuje. Zupełnie inaczej ogląda się miejsce, o którym coś wcześniej się przeczytało, do czego wiele koleżanek i kolegów namawiam. Czuj duch!
Marcin
Laureat konkursu „Z pamiętnika motopodróżnika” – edycja: sierpień 2023 (dodatkowy tekst pozakonkursowy)
Poznaj wspomnienia innych motopodróżników, którzy podzielili się z nami swoimi doświadczeniami.