Podobno Bieszczady są takim miejscem, w które każdy motocyklista powinien pojechać chociaż raz w życiu. Warto zobaczyć niesamowite widoki na dostojne góry, dostarczające adrenaliny agrafki w Górach Słonnych i szybowisko w Bezmiechowej, urokliwe dróżki. To tylko niektóre z powodów, dla których warto pojechać motocyklem w Bieszczady
Co prawda nie są to już te Bieszczady, które pamiętam z początków mojej motocyklowej przygody jakieś dziesięć lat temu. Wszystko się zmienia. Niemniej jednak twierdzę, że jest to miejsce, które chociaż raz w życiu powinno się odwiedzić na dwóch kółkach. Warto chociażby po to, by na własną skórę przekonać się czy warto tam wracać. Bo Bieszczady albo się kocha albo nienawidzi. Wraca się do nich wielokrotnie. Można za każdym razem zachwycać się tak samo mocno widokiem na połoniny. Można też omijać je szerokim łukiem, narzekając na dziurawe drogi, kiepską infrastrukturę i tłumy na zaporze w Solinie.
Od pomysłu do realizacji – Bieszczady motocyklem
Gdy końcem marca już powoli zastanawiałam się nad kolejnym kobiecym wypadem motocyklowym, wiedziałam, że pierwszym miejscem, w które chciałabym pojechać będą Bieszczady. Szybko udało się zebrać ekipę chętnych dziewczyn, a dni mijały mi wyjątkowo szybko na planowaniu tras, wyszukiwaniu kolejnych miejsc, które chciałabym odwiedzić i szukaniu noclegów. Dziewczyny były z różnych zakątków Polski, większość z nich nigdy nie była w Bieszczadach lub kojarzyła je z wypadu nad zatłoczoną zaporę w Solinie. A ja chciałam pokazać im Bieszczady z innej strony – jako miejsce nieco magiczne i tajemnicze, niegdyś tętniące życiem, o kolorowej i bogatej kulturze.
Coraz bliżej startu
Gdy nadszedł koniec kwietnia, z niecierpliwością przygotowywałam motocykl do wyjazdu, odliczając dni do majówki. Ekipa zapowiadała się rewelacyjna. Z dziewczynami miałyśmy poznać się dopiero w Bieszczadach. Nigdy wcześniej się nie widziałyśmy – nie mówiąc już o wspólnym jeżdżeniu. Miałam dobre przeczucia, bo już po rozmowach na grupowym czasie czułam, że nadajemy na tych samych falach. Wszystko mówiło mi, że to będzie fajny wyjazd – dziewczyny nawet niezbyt przejmowały się prognozami pogody i zapowiadanym deszczem.
Cieszyłam się na ten wyjazd jak dziecko i mojego entuzjazmu nie zniszczył nawet fakt, że w ostatnim momencie wyskoczyło mi spotkanie z klientem, którego nijak nie mogłam odwołać. Zaplanowałam sobie, że jadąc w Bieszczady zajadę „pod złote łuki”, by złapać na tyle dobry internet, by ogarnąć wideokonferencję, popijając w międzyczasie kawę. A potem popędzę dalej, ku czekającej przygodzie. I jak sobie zaplanowałam tak się stało.
Ruszamy! Bieszczady motocyklem
Pogoda już od samego rana dopisywała – słońce dopisywało, a na niebie przewijały się puchate, lekkie obłoczki, zapowiadając piękny dzień. Mimo sporego ruchu na drodze w kierunku Krakowa, przeciskając się pomiędzy samochodami, udało dotrzeć mi się na czas, by móc się połączyć z Klientem. Trochę rozczochrana, ale uśmiechnięta, z kominiarką odciśniętą na czole musiałam wyglądać ciut śmiesznie, ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Mój umysł już zaprogramowany był na przygodę i tylko to się liczyło.
Dojazd na miejsce i wymiana żarówki
Na miejsce docelowe dojechałam około 15.00, zahaczając po drodze o sklep z częściami samochodowymi, bo po drodze zauważyłam, że nie mam świateł mijania. Jeszcze gdy wyjeżdżałam rano wszystko było ok. Najwyraźniej musiały zastrajkować na trasie. Ale to nic. Byłam już na miejscu, czekałam na dziewczyny, więc mogłam na spokojnie bawić się w mechanika i wymienić żarówkę.
Bieszczady motocyklem i przytulna baza wypadowa
Miejsce, w którym miałyśmy zarezerwowany nocleg było bardzo przytulnie i wygodnie urządzone – niewielki domek z kominkiem, drewnianymi schodkami i sypialniami na piętrze. Zapowiadało się fajnie. Około 16.30 zaczęły zjeżdżać się kolejne dziewczyny. Wszystkie uśmiechnięte, roześmiane i pełne pozytywnej energii. Nawet mała gleba jednej z nich na stromym, kamienno-żwirowym podjeździe nie popsuła humorów – po paru minutach motocykl był już zaparkowany, a wywrotka na szczęście nic nie uszkodziła. Wieczór zakończył się śmiechami i pogaduchami przy winie.
To warto zobaczyć podczas wyjazdu motocyklem w Bieszczady
Solina i kolej gondolowa
Ranek przywitał nas piękną pogodą i bezchmurnym niebem. Korzystając z tego, że jest piątek, postanowiłyśmy wyruszyć na Solinę, by przejechać się niedawno powstałą kolejką gondolową i z lotu ptaka spojrzeć na to niezwykłe sztuczne jezioro. A widok był niesamowity. Zwłaszcza ten z wieży widokowej ulokowanej na górnej stacji kolejki.
Myczkowianka jako miejsce pełne smaku
Gdy już nacieszyłyśmy oczy widokami, robiąc przy okazji dziesiątki zdjęć, postanowiłyśmy zajechać w kolejne kultowe już miejsce, prowadzone przez motocyklistów z pasją, którzy lata temu rzucili życie w dużym mieście i przenieśli się w Bieszczady. Tak, mowa o Marcinie i Marcie, którzy od lat prowadzą Myczkowiankę – miejsce pełne smaku i prowadzone z pasją.
Gdy tylko podjechałyśmy i zaparkowałyśmy swoje maszyny tuż pod restauracją, wyszedł do nas Marcin, witając się osobiście z każdą z nas. Na mój widok zareagował śmiechem. „Widzę, że wróciłaś z kolejną grupą dziewczyn, tak jak się odgrażałaś” – odpowiedział z uśmiechem. „Ja zawsze dotrzymuję słowa” – zaśmiałam się, ściskając się z nim serdecznie. Usiadłyśmy na zewnątrz, na tarasie, delektując się słońcem, przepysznym sernikiem z borówkami, autorstwa „babci Gochy” i wyśmienitą kawą. Aż nie chciało się ruszać dalej. Czas jednak pędził nieubłaganie, a przed nami było dzisiaj jeszcze wiele kilometrów.
Bieszczadzka Przystań Motocyklowa
Około trzynastej wskoczyłyśmy więc na motocykle , zatrzymując się przy tamie w Myczkowcach na pamiątkowe zdjęcie i ruszyłyśmy dalej, przed siebie. Ruszyłyśmy w stronę Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, chcąc po drodze zajechać do dawnej Przystani Motocyklowej. Co prawda zmienił się właściciel, ale idea pozostawała ta sama – miejsce miało być miejscem spotkań motocyklistów, gdzie można się spotkać, napić piwa 0% z innymi, pogadać o wyjazdach, wymienić doświadczeniami, a w razie potrzeby przespać i ruszyć w trasę kolejnego dnia. Właściciel zwany Muminkiem ucieszył się na nasz widok. „Niecodziennie odwiedza mnie tyle dziewczyn na motocyklach” – skomentował, gdy tylko podjechałyśmy, by porozmawiać i napić się piwa. Sezon miał ruszyć za kilka dni, więc niestety nie spotkałyśmy w przystani nikogo.
Punkt widokowy w Lutowiskach
Mimo wszystko w dalszą drogę ruszałam zadowolona, pamiętając mój ostatni wyjazd stąd, gdy goniły nas burzowe chmury, które ostatecznie dopadły nas kilkanaście kilometrów dalej. Udając się na południe, zajechałyśmy oczywiście na punkt widokowy w Lutowiskach, skąd tym razem rozciągał się naprawdę ładny widok.
Cerkiew w Smolniku
Kolejnym punktem na trasie była dawna cerkiew w Smolniku – perełka wpisana na listę UNESCO. Gdy podjechałyśmy i okazało się, że drzwi cerkwi są zamknięte, poczułam duże rozczarowanie. Pierwszy raz zdarzyło mi się, by nie było na miejscu pana, który opiekuje się tym miejscem. Na szczęście dotarł po kilku minutach i udało nam się wejść do środka, ponapawać oczy niezwykłym wnętrzem i zapachem drewna, który tak bardzo uwielbiam. Drewniane, surowe wnętrze, skromny ikonostas i żyrandole z poroży jeleni za każdym razem robią na mnie wrażenie.
Torfowiska Tarnawa
Będąc już tak blisko granicy z Ukrainą, postanowiłyśmy podjechać do Tarnawy na torfowiska. O ile same torfowiska pewnie dla wielu osób nie będą czymś niezwykłym, i tyle sama droga do nich prowadząca była przepiękna, a widoki zapierające dech w piersiach. Pola ciągnące się po horyzont, morze zielonych traw, spacerujące nieśpiesznie konie, wijący się wzdłuż drogi strumyk i ta świadomość, że miejsca te kiedyś tętniły życiem… Niesamowite.
Zajazd u Górala – Brzegi Górne
Ten przyjemny dzień uwieńczyła późna obiadokolacja w Brzegach Górnych, którą delektowałyśmy się ciesząc oczy widokiem na połoniny. Kto tu nie był koniecznie musi nadrobić. Ale ostrzegam! Nie próbujcie zjeść dwóch dań – nawet jeśli macie wilczy głód. 😉
Kolejny dzień i (nie)spokojny poranek w Bieszczadach
Kolejnego dnia obudził mnie dochodzący z dołu krzyk „Cebeerka leży!”. Przekręciłam się na drugi bok, myśląc, że to żart, ale gdy chwilę później dobiegł moich uszu dochodzący z dołu odgłos krzątaniny, wstałam pośpiesznie, podchodząc do okna. I to nie był żart – jeden z motocykli leżał na boku, jakby chciał po prostu się zdrzemnąć. Jak się okazało, wilgotne podłoże musiało się zapaść pod stopką, co poskutkowało tą niespodziewaną „drzemką”. Na szczęście obeszło się bez strat.
Rozpoczęcie sezonu w Kalwarii Pacławskiej
Tego dnia na prośbę jednej z dziewczyn miałyśmy zajechać do Kalwarii Pacławskiej, gdzie był zlot rozpoczynający sezon. Zwykle unikam takich miejsc i imprez jak ognia – nie znoszę takiego tłoku, wszechobecnych ludzi, krążących bezmyślnie i niezwracających uwagi na innych i ogólnego ścisku. Asi jednak zależało by spotkać się tam z dawno niewidzianą znajomą. Tak więc pojechałyśmy.
Warto zabierać odzież przeciwdeszczową w trasy motocyklowe
Już po drodze zaczęło się mocno chmurzyć, a po niecałej godzinie od startu ubierałyśmy się w przeciwdeszczówki, bo wyglądało na to, że nie uda nam się jednak tego uniknąć – deszcz zaczął zacinać coraz mocniej. Trochę ostrożniej niż dotychczas, ale ruszyłyśmy dalej. Na szczęście kawałek przez Kalwarią się rozpogodziło i można było zrzucić z siebie przeciwdeszczówki. Po dojeździe na miejsce przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo unikałam takich miejsc. Miałam tylko nadzieję, że Asia nie będzie przeciągać tego spotkania i zaraz będziemy mogły ruszyć dalej. Na szczęście chyba i ona odczuwała, że nie tylko ja nie przepadam za takimi miejscami i po paru minutach jechałyśmy dalej, w stronę Przemyśla. Pogoda się poprawiła, pojawiło się słońce, a ciężkie chmury rozpierzchły się po niebie. Jazda była przyjemnością, zwłaszcza, że poruszałyśmy się lokalnymi drogami, przecinającymi niewielkie miejscowości i pola.
Pałac w Krasiczynie
Szybkie tankowanie w Przemyślu i kawa na stacji, rzut oka na mapę i po kilkudziesięciu minutach byłyśmy już pod pałacem w Krasiczynie. Ależ on robił wrażenie! Przepiękne wnętrza, ogromny dziedziniec i piękny, zadbany ogród dookoła. Nie wiedziałam jakim cudem nie dotarłam tu wcześniej, bo pałac był bajeczny, a niespieszny spacer po jego wnętrzach i otaczającym go parku był przyjemnością.
Burza wisi w powietrzu
Niestety, mój niepokój wzbudził fakt, że ścigały nas ciemne chmury. Burza wisiała w powietrzu i deptała nam po piętach. Po powrocie do motocykli postanowiłyśmy od razu ubrać przeciwdeszczówki, nie czekając aż dopadnie nas deszcz i będziemy w pośpiechu szukać miejsca, by bezpiecznie się zatrzymać i ubrać. I to była bardzo dobra decyzja, bo już po jakichś 15 minutach pierwsze krople zaczęły dudnić o mój kask. Deszcz po kilku minutach przeistoczył się w ulewę, a po pół godzinie czułam wpływającą mi za kołnierz strużkę wody. Na drodze pojawiły się spływające warto masy wody, przecinające ją w poprzek i niosące ze sobą piach.
(Nie)przeczekiwanie deszczu
Motocykliści okupowali wszelkie wiaty i przystanki autobusowe, licząc najwyraźniej na to, że ulewa niedługo się skończy. Widoczne w lusterku czarne chmury jednak na to nie wskazywały. Postanowiłyśmy się nie zatrzymywać i jechać dalej. Miejscami mgła była tak gęsta jak mleko – ja kierowałam się wskazaniami mapy wyświetlanej na ekranie nawigacji, a dziewczyny trzymały się widocznego przed nimi tylnego światła, wyznaczającego tor jazdy.
Góry Słonne w deszczu
Po jakiejś godzinie jazdy zorientowałam się, że nawigacja sprytnie zmieniła trasę, wybierając najkrótszy wariant i zaraz miałyśmy wjechać na słynne serpentyny Gór Słonnych. Nie brzmiało to dobrze, ale wiedziałam, że damy radę – odpowiednia prędkość, dostosowana do trudnych warunków, pełne skupienie, łagodne operowanie hamulcem i gazem i udało nam się pokonać Słonne we mgle i strugach deszczu. Gdy parę dni później pojechałyśmy tam w piękny, słoneczny dzień, dziewczyny złapały się za głowę widząc co tak naprawdę pokonałyśmy w tak fatalnych warunkach. Przyznam, że byłam z nich niesamowicie dumna! Do domu wróciłyśmy mokre i zmarznięte do szpiku kości, ale szczęśliwe, że dojechałyśmy bezpiecznie. A na stole czekała już na nas gorąca herbata. Spędziłyśmy wieczór przy rozpalonym do czerwoności kominku, susząc ubrania i ogrzewając swoje zmarznięte gnaty. Co to był za dzień!
Odzież motocyklową, części i akcesoria motocyklowe znajdziesz na moto-tour.com.pl
Słońce na rozpoczęcie kolejnego dnia w Bieszczadach
Poniedziałek przywitał nas całkowicie odmienną aurą niż panująca dzień wcześniej – już od rana było słonecznie. Chciałyśmy wykorzystać ten dzień i pojechać do Bezmiechowej, nacieszyć oczy piękną panoramą Bieszczad.
Bezmiechowa
Gdy dotarłyśmy tam około południa, szybowce już beztrosko krążyły po niebie. Nie tylko my zdecydowałyśmy się przyjechać tu dzisiaj, by je podziwiać – jak na taką porę było tu już sporo ludzi. Jednak trudno się dziwić – dzisiaj był pierwszy dzień majówki, a pogoda była wręcz wymarzona, by spędzić w ten sposób czas. Leżałyśmy na trawie ciesząc się spokojem i pięknymi widokami. Aż ciężko się było powstrzymać przed robieniem dziesiątek zdjęć tej pięknej górskiej panoramie na tle błękitnego, bezchmurnego nieba! A potem ciężko było rozstać się z tym pięknym miejscem, by ruszyć dalej.
Bieszczady motocyklem, niecodzienne widoki i Arłamów
„Grafik” na dzisiejszy dzień był trochę bardziej luźny niż zwykle – postanowiłyśmy po prostu przejechać się pętlami, podziwiając widoki i korzystając z doskonałej ku temu okazji. I tak też zrobiłyśmy. Dzień zwieńczyłyśmy zażywając odrobiny „luksusu” i popijając kawę na tarasie kompleksu w Arłamowie.
Ostatni dzień wyjazdu motocyklem w Bieszczady
Wtorek miał być naszym ostatnim dniem w Bieszczadach.
Browar Ursa Maior
Postanowiłyśmy więc zajechać do browaru Ursa Maior, by zaopatrzyć się w pamiątki od regionalnych dostawców, które znajomi zawsze bardzo chętnie przyjmowali.
Bieszczady motocyklem i drugie podejście do zakrętów w Górach Słonnych
Stamtąd skierowałyśmy się w stronę Gór Słonnych, by przekonać się na własne oczy co udało nam się pokonać w deszczu. No cóż… dopiero gdy przejechałyśmy trasę w górę i w dół i dziewczyny zobaczyły co udało im się pokonać w deszczu, uwierzyły mi, że mają mega powód do dumy, że im się to udało w tak ciężkich warunkach.
Cerkwie w Bieszczadach
Ze Słonnych skierowałyśmy się na południe, w stronę granicy ze Słowacją, zaliczając kolejne serpentyny i odwiedzając po drodze położone z dala od głównych tras cerkiewki – piękną świątynie w Szczawnem, po której wnętrzu oprowadziła nas przemiła, starsza pani i cerkiew w Turzańsku, wpisaną na listę UNESCO. Szkoda tylko, że była zamknięta i nie udało nam się zajrzeć do środka.
Dolina Śmierci
Mimo, że było już późne popołudnie, postanowiłyśmy jeszcze przekroczyć słowacką granicę i pojechać do słynnej Doliny Śmierci. Byłyśmy już na przysłowiowy rzut beretem, więc szkoda byłoby nie skorzystać w tej okazji i nie odwiedzić tego miejsca! Droga była przyjemna, ruch nieduży i tylko w mojej głowie ciągle kołatała się jakaś niepokojąca myśl – no cóż, tylko ja mogłam zapomnieć zabrać ze sobą portfela z dokumentami i zostawić go w miejscu naszych noclegów. Dojazd do doliny był przyjemny – otoczona była niedużymi wioskami i ciągnącymi się polami, a sama dolina była cicha i spokojna, a ruch był prawie zerowy.
Czołgi w Dolinie Śmierci
Zbliżając się coraz bardziej do doliny, już z daleka dostrzegłam porzucony w polach czołg, majaczący na horyzoncie. Z kolejnymi pokonanymi kilometrami czołgów pojawiało się więcej. Jechałyśmy, pokazując je sobie palcami, by żadna z nas ich nie przeoczyła.
Ekipa #TYLKOjazda również odwiedziła to miejsce! Zobacz Dolinę Śmierci razem z nami.
Bieszczady motocyklem i powrót do bazy
Do domu wracałyśmy już w półmroku, ale zadowolone z siebie. Oj, to był długi wieczór – pełen rozmów przy winie, śmiechu i przeglądania zrobionych podczas tych kilku dni zdjęć. Wiedziałam, że kolejnego dnia będzie ciężko nam się rozstać i wrócić do codziennego życia.
Czy dziewczyny pokochały Bieszczady tak samo jak ja? Jestem tego pewna, tak samo mocno jak tego, że jeszcze tu w tym roku wrócę. 🙂
Ewelina
Laureatka konkursu „Z pamiętnika motopodróżnika” – edycja: maj 2023 (dodatkowy tekst pozakonkursowy)
Dowiedz się, co ekipa #TYLKOjazda zobaczyła podczas podróży motocyklem w Bieszczady.
Olać Arłamów, dziady w puszczają po zapłaceniu za parking